Przekraczamy granicę. Krótka, pobieżna kontrola dowodów osobistych.
Przesuwamy zegarki o godzinę do przodu.
Zaraz za granicą w przydrożnym kiosku kupujemy winietę (ROVINIETA), cena 30 RON na 30 dni (30 zile). Bez zbędnych postojów ruszamy dalej, dopiero pierwsze tankowanie, litr benzyny za 3,75 RON.
Pierwsze starcie z rumuńskim stylem jazdy - cierpliwość i opanowanie to podstawa. Tak, tak, to już południowcy - czeka nas walka na drodze. Trzeba uważać na wyprzedzających na trzeciego, na czołowe, nagle i z klaksonem, nikt się nie burzy, używanie klaksonu to prawie tradycja narodowa. W mieście warto się rozglądać i wymuszać jak tubylcy, ale z rozwagą. Tankować najbardziej opłaca się na stacjach przy drogach wylotowych z dużych miast. W centrach i na wsiach jest drożej o średnio 20 bani na litrze. Stacji benzynowych jest masa. Podobnie jak dziur na głównych drogach krajowych w północnej części Rumunii. Przejazdy kolejowe to raczej przejazd linii kolejowej nad drogą niż drogi nad torami.
Spotkałem się ze stwierdzeniem, iż należy trzymać się dróg oznaczonych jedna cyfrą, góra dwiema, bez żadnej litery. Z tym bywa różnie. Droga krajowa (Drum National) DN1 z Oradei do samego Braszowa jest idealna. Wiele dróg jest w budowie bądź przebudowie. Niekiedy droga z literką (oprócz obowiązkowej 7C) bywa w lepszym stanie niż cała DN18 którą przemierzyliśmy Maramuresz. Niemniej jednak warto mieć oczy dookoła głowy.